Ogłoszenia parafialne

;u;

2016-10-30

niedziela, 26 marca 2017

Karmazynowa Noc - Oneshot (postacie własne)

Bonjour c:
Wiem, że mało kto, a może nawet nikt nie czekał na szota z moimi postaciami, ale blog i tak jest praktycznie martwy więc whatever ;n;
W tym szocie przedstawiam wam jedną z nocy młodszego Leona z czasów kiedy jeszcze nie pilnował go Jackie, no bo czemu nie?
Jeśli z kolei ktoś miałby ochotę na więcej yoi to zapraszam o TU bowiem na watt pojawiło się kilka szotów, których tutaj nie opublikowałam, bo słabo tutaj przędą i nie chciałam was nimi zasmucać.
No to...no jedziemy, mam nadzieję, że wyszło dobrze, a nie żenująco.
Zapraszam


Karmazyn wypełniał cały apartament, od pokoju gościnnego, przez korytarze, aż po małą kuchnię.
Ściany były czerwone, światło było czerwone a i podłogę splamiono czerwienią.

Na blacie niziutkiego stołu siedział zgarbiony blondyn, którego kręcone od wilgoci włosy sięgające do ramion stały się marchewkowe od cholernej czerwieni.
Knykcie miał zdarte, dłonie drobne, chłodne, drżące.
Policzek miał siny, oko podkrążone od ciosów, wargę rozciętą, opuchniętą, a i z łuku brwiowego ciekła krew kapiąca na długie rzęsy.
Był zmęczony, zmęczony ciosami, jego kolana lekko drżały, oddech nie mógł się ustabilizować.

Cisza.
Martwa cisza, jego oddech, dym wojenny opadł, atak się skończył.
Westchnął.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął zmiętoszoną paczkę papierosów.
Wstał, ale musiał złapać się oparcia krzesła, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Och jaki był wycieńczony, jaki poturbowany, jak bardzo miał dość a cholerna zapalniczka ni  chuja chciała współpracować.

Sukces.
Wstał, otrzepał się, udał, ze wszystko jest  w porządku, że śliczna buzia nie boli, że z różanych ust nie płynie krew.
Zapalił papierosa, uchylił powieki, ogarnął pomieszczenie wzrokiem, ale nic nie zapamiętał z tego jak wyglądało.

Krok.
Jeden duży krok, wykonany z niemałym trudem.
Przeszedł nad trupem.
Wypuścił obłok dymu, który zabarwił się na czerwono, od światła neonu wpadającego przez okno.
Wdepnął w plamę, ale nie przejął się, szedł dalej zostawiając za sobą szlak.

Stukot.
Stukot jego obcasów o podłogę, kapanie czerwonej wody z wanny z zimnym trupem.
Stukot kajdanek przyczepionych do rury grzejnika, płacz na dźwięk kroków.

W kuchni na posadzce, On.
Otyły wazeliniarz przed czterdziestką, włosy zaczesane do tyłu, buzia otyła, pokryta potem, oczy wytrzeszczone ze strachu,
Szloch, że ma żonę, że dziecko w drodze, ze nikomu nie powie, i że się na Boga tak bardzo, bardzo boi umierać.
Nie bał za to dociskać jasnej głowy do swojego brudnego fiuta, nie bał się go uderzyć, przydepnąć do ziemi.

Blondyn wyjął broń zza paska i patrząc skurwielowi prosto w oczy rozwalił łeb jednym strzałem.
Tak po prostu.
Rutyna.
Krew na butach, mózg na ścianie, dym uciekający ze srebrnej lufy i dziurkami nosa.

Surre opuścił powoli broń, ręce trzymał jakby bezwładnie, wzdłuż ciała, nogi w lekkim rozkroku dla równowagi.
Rozejrzał się jeszcze raz, w sumie drugi.
Znów nic nie zapamiętał, koniak z LSD nie działały dobrze na jego pamięć.


Bezruch.
Stał tak kilka długich chwil, śmierdziało krwią prochem i jego mocnymi papierosami, ramiona mu drżały, głowa pulsowała tępym bólem, ćmik  się kończył a więcej już nie miał.

Do dupy.

Chciał wyjść, chciał iść do domu i wziąć długą kąpiel w wannie, skończył robotę, miał trzy trupy, ale wolności nie odzyskał, był tak samo zniewolony jak w chwili, gdy przywiązywali go do krzesła i zanurzali głowę w wodzie.
- pâle bitte* - zaklął szpetnie odgarniając do tyłu psotne kosmyki.

Pierwsze co przyszło mu do głowy to zadzwonienie na policję.
Znał się na graniu ofiary, potrafił zapłakać, grać lepiej niż w teatrze narodowym, ale ta sytuacja pozostawiłaby  w głowach policjantów zbyt wiele pytań nawet jeśli nie wyglądał na zabijakę i nakarmiłby ich łatwą do uwierzenia bajką.
Mógł przecież powiedzieć, że go chcieli zgwałcić, ale wtedy wpadł ktoś chcący wyrównać rachunki, ale nie przedstawiało się to jakoś specjalnie realnie, nawet w jego pijanym umyśle.
Co gorsza nie miał drugiego planu.
Westchnął cierpieńczo, rzucił peta na ziemię, zdeptał go obcasem w płytki i wspierając się o ścianę ruszył w drogę powrotną do salonu broń ponownie chowając za pasek.

Do dupy.

Światło zamigotało rażąc wrażliwe oczy i...okno.
Zdjął krawat z szyi podchodząc do kraty, która wyglądała jakby ledwo się trzymała i zapewne nie raz była już szarpana, bo z obydwóch stron każdej kraty wychodziły zaostrzone gwoździe, które uniemożliwiały złapanie i wyszarpnięcie drutów gołymi dłońmi.
Podniósł ze stołu do połowy pustą butelkę whisky i oblał tanim gównem ten cholernie drogi kawałek czarnego materiału, który zwykł nosić zawiązany wokół szyi.

Kraty zamiast szyi, krawat zawiązany na dwa mocne supły, noga na ścianie i cała siła drobnego ciała włożona w ciągnięcie i zapieranie się o ścianę.
Krzyki rżniętej w pokoju obok dziwki mieszają się z dzwoniącym telefonem i piskiem wyrywanej kraty.

Metal spadł na ziemię u jego stóp, okno otwiera już spokojniej i przekłada przez nie nogę.
Obraca głowę i po raz trzeci ogarnia pokój hotelowy wzrokiem, znów nic nie zapamiętując.
- Au revoir enculés** - posyła całus trzem sztywniakom i siadając na ramie zeskakuje z parteru na pusty chodnik obok, którego biegnie równie pusta ulica.

Stukot.
Stukot obcasów o chodnik, dłonie w kieszeniach, na ustach uśmiech, wiatr targa jego wilgotnymi włosami, zna przeciwka nadjeżdża czarny rolls royce prowadzony przez Panią Katherine Coco.

Kolejne zlecenie z głowy.
Kolejna karmazynowa noc za nim. 

___________________
Słowniczek Leona:
* Jasny chuj
** Do widzenia skurwysyny

7 komentarzy:

  1. Nieważne co napiszesz, to będzie dobrze, a twoich wymyślonych bohaterów uwielbiam. Tematyka tego również bardzo mi pasuje.
    No i oczywiście słowa. Słowa jak zawsze wspaniałe.
    Oby ów blog nie umarł, a jak będzie już ledwo dychał, to dopomogę mu oddychać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy Twój komentarz sprawia, że nie mogę powstrzymać uśmiechu i mówiłam Ci to nie jednokrotnie, jednak ten czytałam już kilka razy i za każdym razem robi mi się wręcz ciepło na sercu.
      Dziękuję <3

      Usuń
    2. To ja tu powinnam dziękować x.x

      Usuń
  2. Oi weź się zamknij, oczywiście że czekał ktoś! A ja to co? Umarłam? To że nie zgłosiłam się od razu to tylko wynik koncertowego kaca a nie ignorancji!
    Uff
    Ide czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. K
      To śmieszne, przerabiać wiersze Herberta i czytać coś tak… poetyckiego jednocześnie. To naprawdę nietypowa sytuacja. Podejrzewam, że taki był twój cel, stworzenie tak płynnego i melodyjnego tekstu. Tak przyjemnego w odbiorze. Bawiłam się przednio, tym bardziej że ogromną sympatią darzę Leosia. Z tego jak go kreujesz, nie da się nie zauważyć, że ty sama faworujesz to swoje dzieciątko (jak ja to znam…) i poświęcasz jego "wychowaniu" dużo uwagi. I jako matka kilkorga wstrętnych gównia… kochanych szkrabów polecam poświęcić im dużo uwagi i atencji, na przykład opowiadaniem XD tak, to będzie dla nich dobre. Zdecydowanie.
      Pozderki, weny życzę.
      Ps. Nech, szkoda, że nie lubię francuskiego.

      Usuń
    2. No przepraszam ;n;

      Bardzo, bardzo się cieszę, że Ci się podobało, naprawdę c: A i jestem zdziwiona, że tak widać, że faworyzuje mojego synusia xd choć chyba można się też tego domyślić, bo mam gromadkę trzynastu dzieci, a pokazuje praktycznie jego...Heh ;u;

      Zgadzam się, opowiadanie dobrze by mu zrobiło i coraz bardziej chce coś napisać i nie wiem czy się powstrzymam, choć czasu nie ma i kiepsko mi idzie w opowiadania ;u; zobaczymy.
      Jeszcze raz dziękuję <3

      No tak, faktycznie szkoda, że nie lubisz :c

      Usuń
    3. Nie powstrzymuj się! Serio, warto! A tak pełnokrwiste postacie na pewno bardzo uatrakcyjnią Twojego bloga. (Boże jaka ze mnie hipokrytka, mi samej Tuaczki [beta] stoią ością)
      A to że widać, to bardzo, zupełnie jak ja Kaitka. Aż mi Asiątko i Tantibus płaczą w kącie. Ale chętnie poznam też inne postacie, jestem ciekawa czy ktoś wygryzie Leona z pierwszego miejsca

      Usuń

Czytasz = Komentujesz = Motywujesz ♡