Ogłoszenia parafialne

;u;

2016-10-30

wtorek, 23 maja 2017

Otayuri - Romantycznie

Leniłam się długi czas, blog wisiał sobie martwy, ale teraz stwierdziłam, że wrócę do wstawiania tutaj tekstów. Wcześniej gdzieś po drodze, straciłam trochę poczucie, że jest jakikolwiek sens, aby to robić, ale z drugiej strony jeśli i tak mam to napisane i wstawione na watt, to tutaj też nie zaszkodzi, prawda? Mam jednak sentyment do bloggera, nawet jeśli jedyne komentarze jakie tu otrzymam, to jakieś denne zaproszenia na blogi o 1D.
Ludzie tu się pisze o gejach  z bajek, macie w ogóle godność człowieka?
Żartuje.
Ten tekst jest jednym z tych, które nawet mi się podobają. Mam nadzieję, że wam też się spodoba.
(ostrzegę jeszcze, że będzie bardzo dużo Otayuri, bo to moje jebane otp)


Zapraszam.





Uciekali razem z treningów, trzymali się za ręce i jedli na spółkę tę samą watę cukrową kupioną w podróżnym wesołym miasteczku, która brudziła ich palce i spodnie.

Całymi dniami rozmawiali ze sobą, wysyłali zdjęcia i obumierali z tęsknoty, czekając na kolejną sobotę, w którą mogliby wyjechać na motocyklu Kazacha gdzieś hen daleko w stronę zachodzącego słońca, by móc zabarykadować się w jakimś obskurnym hotelu, w którym nikt ich nie poznał, wypić wino pędzone przez dziadka Rosjanina, obejrzeć denny horror, na którym płakaliby ze śmiechu, by w nocy zaplątać się w swoich kończynach i leżeć tak do rana patrząc w swoje oczy, nic przy tym nie mówiąc.
Uciekali przed światem, wyłączali telefony ilekroć byli razem, tańczyli brzydko do ładnych melodii i kochali się do rana na skrzypiących materacach, śmiejąc się, płacząc i tuląc do siebie z miłością szepcząc najczulsze słowa i wyznania romantyczne w ojczystych językach.
Romantycznie, naiwnie i trochę dziecinnie całowali się łapczywie w zimnie pod kamienicami, które widzieli pierwszy raz na oczy, obejmowali swoje policzki dłońmi i szeptali pożegnania, bojąc się wymówić je głośniej.
Dawali sobie kwiaty, często w tym samym czasie, jeszcze częściej nie kupne, a takie, które znaleźli rosnące gdzieś między budynkami. Zdarzało się, że wsadzali je do wody lub suszyli, ale zdecydowanie częściej robili z nich krzywe wianki lub wplatali w złote włosy Jurija, który tak pięknie w nich wyglądał, nawet kiedy te zaczynały już więdnąć i szarzeć.
Jeździli nad jezioro, gdzie chlapali się wodą i okładali trzciną, by później całować czerwone miejsca, nad morze gdzie biegali boso po pasku, ścigali się, rzucali w fale i kochali o zachodzie słońca i do lasu, po którym po prostu szwendali się rozmawiając o przyszłości. Chodzili do parku, w którym leżeli i patrzyli w chmury trzymając się za ręce, siedzieli w swoich domach kiedy tylko pozwalała na to okazja, słuchali w kółko ułożonych dla siebie playlist i krzywili się sceptycznie na widok innych ckliwych par.
Jednego razu w środku lekcji baletu Jurij usłyszał warkot silnika, wpadający przez otwarte okno. Poznał go od razu, jego skóra zadrżała, w jednej chwili stanął na proste nogi i ignorując krzyk Lili przebrał się w mgnieniu oka i już biegł przez korytarz trzymając torbę pod pachą.
Wypadł na zewnątrz, w kilku długich susach był już przy Otabeku, który podał mu kask i odjechał z piskiem opon, kiedy blondyn już mocno go chwycił wtulając twarz w jego kark.
I tyle ich widzieli, bo tym razem mieli zamiar uciec dalej.

W sobotę słońce wybudzało się powoli, wstawało niechętnie, leniwie.
Nieśmiało chowało się za koronami drzew zerkając znad pagórków jak gdyby chciało niepostrzeżenie wkraść się do jednego z blokowisk stojącego na obrzeżu Moskwy.
Przedarło się przez ciemne zasłony, blado złote smugi położyły się na pstrokatym dywanie dając sobie chwilę wytchnienia, zakradło się bezgłośnie w głąb sypialni co krok opierając się to o szafkę, to o stolik czy biurko.
Blondyn obserwował je siedząc na skraju łóżka, pozwalał całować swój kark, skrzyżował swoje nagie nogi z tymi Otabeka i przyległ do jego ciepłego torsu mrucząc kiedy szorstkie dłonie przesuwały się po jego ciele dotykając skórę z nabożeństwem.
Wąskie wargi Altina całowały wystające łopatki, kręgi, zasysały się na alabastrowej skórze, przygryzały ją, opuszki przesuwały się po obojczyku kiedy druga dłoń zsunęła się na udo.
Ich umysły łączyła ze sobą melodia płynąca z czerwonych słuchawek, którymi podzielili się na pół. Śpiewali angielskie słowa na zmianę plącząc się co po chwilę, by ze śmiechem puścić piosenkę od początku, Jurij grał na niewidzialnej gitarze kołysząc głową na boki, łaskocząc Otabeka włosami, które muskały jego uśmiechniętą twarz, kiedy Altin wygrywał rytm na bladym udzie chwilami zbytnio wczuwając się w piosenkę.
Rosjanin zaśmiał się słodko odchylając głowę w tył i opierając ją o ramię Otabeka przeszedł do refrenu, w śpiewaniu, którego przeszkadzały mu Kazachstańskie usta.
Ktoś walnął kilka razy w drzwi, kiedy przechodził obok ich pokoju najwyraźniej niezadowolony koncertem z rana, na co Jurij zaczął wręcz wykrzykiwać kolejne słowa ku rozbawieniu Altina.
Najlepsze, co kiedykolwiek miałeś
Najlepsze, co kiedykolwiek miałeś
Melodia zapętliła się po raz kolejny, Otabek przechylił się i padł na materac razem z Jurijem ,nad którym schylił, by móc patrzeć na niego jak na swój najdroższy skarb.
Plisetsky leżał na plecach, jego włosy rozlane na białej pościeli, na obojczyku pocałunki miłości, pod turkusowymi oczętami cienie, a na ustach czuły uśmiech.
- Dobry Boże, jak ja cię kocham...
- Mów mi Jurij
Drobna blada dłoń na śniadym policzku, lekko drapiącym przez pojawiające się krótkie czarne włoski, kościste palce delikatnie gładzące kwadratową szczękę, kciuk większej dłoni przesuwający się po dolnej wardze, spojrzenia turkusowych i czekoladowych oczu rozkochane w sobie tak, że serce boli i chce się płakać.
- Jak długo chcesz tutaj zostać? - Kazach odzywa się dopiero po kilku długich chwilach patrzenia na najlepsze co kiedykolwiek miał.
- Do końca świata.
- Pieniędzy starczy nam do wtorku.
- To też brzmi dobrze.
Jurij objął jego kark ramieniem i przyciągną do siebie przytulając szczelnie, obdarowując pachnącymi porankiem całusami.
Połączyła ich miłość romantyczna, łapczywa, taka, o której nie kręci się filmów i nie pisze książek bo jest szalona, wybuchowa i autentyczna, taka, która powoduje, ze świat przestaje istnieć i liczą się tylko minuty spędzone w ciasnych objęciach.
Ta, która sprawia, że człowiek chce szlochać i krzyczeć w euforii jednocześnie, ta która doprowadza do szaleństwa i splata dwie dusze stapiając ją w jedną.

1 komentarz:

  1. Jest piątek, okropny ukrop, że ma się ochotę wyskoczyć ze wszystkiego. Siedzę sobie na materacu, który nadal pachnie czekoladą i kimś obcym. Czytam w akompaniamencie szumiącego wiatraka. Z jednej strony jestem zmęczona przez zarwanie paru nocy. Potrafię myśleć tylko o ty, by wszystko się skończyło. drugiej strony jednak jest OtaYuri i twoje opowiadania.
    Więc pomimo zmęczenia, wyczerpania i wizji kolejnego tygodnia, w którym nie prześpię za wiele, idę pisać, bo cholera jasna, to chyba jedyne, co mi w życiu wychodzi.
    Chociaż pisanie głupich komentarzy też nie idzie mi najgorzej...
    Weny, czasu i chęci
    Kokon
    wkokonie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Czytasz = Komentujesz = Motywujesz ♡